Jeszcze kilka lat temu pomysły instalowania kolektorów słonecznych przy naszym klimacie traktowane były w najlepszym wypadku jako egzotyka i ekstrawagancja.
Kolektory były drogie, mało firm je dobrze instalowało, trudno było je dobrze i niedrogo zintegrować z instalacją grzewczą.
Od jakiegoś czasu w biznesie kolektorowym widać jakby wzmożony ruch. Częściowo pewnie przez modę na ekologię, częściowo ze względu na sprawny marketing „prokolektorowy”, a w dużej mierze na pewno też przez dotacje na kolektory, wprowadzone w wielu gminach.
Temat wciąż nie jest jednoznaczny i daleki byłbym od entuzjastycznego namawiania wszystkich i wszędzie na instalowanie kolektorów słonecznych. Dlaczego?
Ano dlatego, że z czysto ekonomicznego punktu widzenia ich eksploatacja jest w naszym klimacie co najmniej ryzykowna. Rachunek ekonomiczny zależy tutaj od zbyt wielu zmiennych (ceny energii, awaryjność itd.), żeby jednoznacznie ocenić, czy i kiedy kolektory nam „się zwrócą”.
Warto jednak pamiętać, że pieniądze to nie wszystko. A kolektory doskonale sprawdzają się jako czyste źródło energii, które nie emituje żadnych zanieczyszczeń w miejscu ich użytkowania. Dlatego właśnie po dotacje na kolektory tak chętnie zgłaszają się gminy turystyczne – rozumie to każdy, kto oddychał zaczadzonym od kominów powietrzem, którym możemy „cieszyć się” w wielu naszych kurortach.
O jednym tylko w całym tym kolektorowym biznesie warto byłoby pamiętać – czy taki kolektor, przez lata swojej pracy, wytworzy dostatecznie dużo energii nie tylko, żeby zarobić na siebie, ale też na koszty swojej utylizacji? O tym aspekcie wielu entuzjastów kolektorów wydaje się zapominać.
Z drugiej strony, sam mocno ściskam kciuki za rozwój technologii umożliwiających coraz sprawniejsze pozyskiwanie energii słonecznej – i jakoś tak kierując się chłopskim rozumem wiążę z nimi najwięcej nadziei.